Jak widać, stopniowo po rozprawieniu się z ponurym obrazem mężczyzny i słodkim konterfektem kobietki panie z Women’s Liberation próbują za pomocą dość skomplikowanej argumentacji zaprzeczyć istnieniu wrodzonych instynktów macierzyńskich, uważając, że są one sfabrykowane przez mężczyzn dla zamykania kobiet w korzystnych dla nich układach (Kinder, Kiiche und Kirche — dziecko, kuchnia, kościół). W zacietrzewieniu pokrzykując „któż chce dzieci?”, usiłują udowodnić, że niechęć do posiadania potomstwa nie jest dowodem aberracji czy anomalii. Każda ideologia zakłada, że stworzy nowy, szczęśliwy świat dla jej wyznawców, a cóż wart jest świat, który skończy się na jednym czy dwu pokoleniach; instynkt reprodukcji bowiem leży u podstaw istnienia naszego gatunku na tej Ziemi…
Z kolei pani Susan Brownmiller pisze: „Zdumiewam się zawsze, jak wiele kobiet jest święcie przekonanych, że ich siostry zajmujące
wysoką pozycję w polityce czy innym zawodzie tracą coś, co zasługuje na pielęgnowanie. Osobiście sądzę, że prawdziwa kobiecość jest niespożyta; wystarczy spojrzeć na irlandzką przywódczynię, Bernadette Devlin, i podejrzewam, iż propagandę ze straszakiem »wykastrowanej samicy«, z tym monstrualnym kłamstwem, szerzą nie tylko zagrożeni mężczyźni, lecz również próżnujące kobiety — sroki zajęte wyłącznie moszczeniem gniazdka. Bez wątpienia, programowe panie domu, ścielące się niczym bluszcz, nie lubią kobiet wyzwolonych i nie dowierzają im”*. No!!! Wychodzi tu w szwach najwyraźniej niechęć do tych moszczących gniazdko. Najbardziej podoba mi się ta „próżnująca kobieta moszcząca gniazdko” — może tak bywa w Anglii, chociaż wątpię. Jestem przekonana, że zajęcia kobiety związane z rodzeniem, pielęgnacją, chowaniem dzieci, prowadzeniem domu wymagają znacznie większego i nieustannego wysiłku niż robienie kariery takiej czy innej.