Podobne efekty można uzyskać, jak twierdzą mieszkańcy wysp południowych, kochając się na brzegu oceanu (w Bałtyku fala zbyt słaba, chyba w czasie sztormu, a wtedy trochę niebezpiecznie) w pozycji tradycyjnej, dostosowując rytm frykcyjny do fali przyborowej, która zwalając się na partnera dociska go przy wprowadzaniu członka, a odpływając, sprzyja wycofywaniu. Jest to system dość burzliwy
i powiedziałabym energiczny, ale być może atrakcyjny, choć żywo mi przypomina anegdotę, polecającą używanie do tego celu słonia, który na odpowiedni sygnał naciska nogą plecy partnera. Ważne jest również opisywane przeze mnie niejednokrotnie oddziaływanie seksualne wody w postaci prysznica, wanny, wody w jeziorze itp. Spotkałam się z zastrzeżeniami czytelników, że nie bardzo sobie wyobrażają, jak można odbyć stosunek, na przykład pływając w morzu. Odpowiadając na tego rodzaju wątpliwości, pozwolę sobie zacytować fragment z powieści pani Silviny Bullrich: „Santiago ubóstwiał morze, pływał świetnie i kochaliśmy się w wodzie. Było to straszliwie podniecające i skomplikowane. Oboje wypływaliśmy bardzo daleko poza nieruchome wody Yacht Clubu w Mar del Plata. Podpływaliśmy do jakiejś łodzi, ukrytej za większą żaglówką i on całował mnie z pasją. Młode usta, młode pocałunki, świeży oddech, ślina słona od morskiej wody i jego palce na mojej jędrnej skórze, na moim ciele, silnym i nieulękłym, i gracja każdego ruchu, nawet najbardziej niezdarnego, nie zamierzonych kąpieli, moich mokrych odrzuconych do tyłu włosów, naszych głów jasnowłosych i jedwabistych mimo soli (…) kiedy jednym ramieniem uczepieni łodzi obejmowaliśmy się drugim ramieniem, podczas gdy splatały się pod wodą nasze nogi”*