Wróćmy teraz do mężczyzn, bo w tym rozdziale moje rozważania dotyczą mężczyzn, i ich sprawy wychodzą na pierwszy plan. W czasie kiedy zaczynałam swoją pracę seksuologa w latach sześćdziesiątych i wcześniej, sprawa onanizmu była pierwszoplanowym problemem, który atakowali wszyscy seksuolodzy. U nas w Polsce prof. T. Bili- kiewicz, tak jak za granicą prawie sześćdziesiąt lat temu Kinsey, udowodnił z pomocą ogromnych badań statystycznych, że onanizm, który do niedawna uznawany był za rzecz wstydliwą, a nawet chorobę prowadzącą do poważnych następstw, jest tak popularny, że prawie każdy człowiek miał z nim do czynienia w dzieciństwie i wieku młodzieńczym. Wynikałby z tego prosty wniosek, że mamy samych ciężko chorych umysłowo, uszkodzonych mężczyzn na świecie. Coś zaczynało być nie tak! Pamiętam z czasów mego dzieciństwa, że znalazłam w bibliotece ojca książkę jednego z profesorów krakowskich. Dzieło to poświęcone było onanizmowi i onanistom. Wystarczyło spojrzeć na okładkę ozdo- oioną portretem onanisty: twarz idioty, oczy podsiniałe, błędny wzrok, wargi uchylone, w całości postać debilna. A dookoła w ramach deko- •acji drobne płomyki ognia piekielnego czy coś w tym rodzaju. Książka odpowiadała portretowi na okładce. Treść jej to opowieści mrożące (rew w żyłach, zupełnie przypominające historie o wampirach. Opisano barwnie, jak to jest z onanistami. Jak niszczeją psychicznie, mo- alnie, fizycznie i pod każdym względem. Jak „mlecz pacierzowy” wy- :ieka im przy każdym wytrysku i coraz go mniej, i mniej. A ten „mlecz >acierzowy” miał połączenie niewątpliwe z mózgiem, więc i mózg też vysychał, gdy mu mlecz wysychał! Jednym słowem wszystko pomału nu tam wysychało i robił się absolutny debil, cierpiący na bezsenność,