Simone de Beauvoir w swojej książce Mandaryni tak pisze: „Przycisnął mnie gwałtownie, a potem wziął znowu. — Chcę, byś odczuwała rozkosz równocześnie ze mną — mówił — dobrze? Powiesz mi: teraz! Z lekkim rozdrażnieniem pomyślałam: — Oto co jeszcze wymyślili. Synchronizacja! Tak jakby to czegoś dowodziło, jakby mogło zastąpić prawdziwą bliskość”. Kobiety współczesne, po przestudiowaniu wielu publikacji seksuologicznych, doszły do wniosku, że atrybutem pełnej kobiecości, a także nowoczesności, jest przeżywanie orgazmu zawsze. Utrwalenie się takich poglądów w mentalności kobiet rodzi wiele rozczarowań i prowadzi niejednokrotnie do zupełnie nie przemyślanych decyzji, niszczących dom i rodzinę. Nie szukając daleko — niedawno w poradni studenckiej rozmawiałam z dziewczyną. Drobna, miła, ładna blondynka. Siedziała po drugiej stronie biurka i patrzyła na mnie oczami zaszczutego zwierzątka. Znowu problem orgazmu… Czteroletnie, udane i kochające się małżeństwo z jednym dzieckiem. Po całym dniu pracy, kłopotów, kolokwiów i innych denerwujących zajęć oboje przychodzą wieczorem do domu i zamiast zostawić wszystkie troski i stresy za drzwiami swego mieszkania, a nawet w ostateczności pokłócić się ze sobą (oczywiście nie przy kolacji ani nie w łóżku) — stwarzają sobie upiora, który wkrada się w najintymniejsze partie ich życia. Zastanawiam się, jak to jest, że ludzie z większości najżyczliwszych porad i pouczeń zmierzających do przybliżenia im szczęścia i zadowolenia z życia, ukręcają na siebie nowy bat.