Jeden z panów miał zająć się skompletowaniem apteczki, by udzielać na wycieczce pierwszej pomocy. Kupił sobie popularny podręcznik: Lekarza domowego, aby się zorientować, z jakimi chorobami może się spotkać, i zatopił się w lekturze. Rano nie stawił się na punkt zbiórki. Zaniepokojeni koledzy przyszli sprawdzić, co się dzieje, wchodzą… a on leży na tapczanie, lód na głowie… ciężko zbolały. Pytają: ,,Co ci się stało, czyś ty chory?” „Strasznie chory — mówi — tylko tańca świętego Wita i epilepsji u siebie nie znalazłem, poza tym — wszystkie choroby, które w tej książce spisano”. — A tomidło grube, więc było na co chorować. Podobnie wygląda sprawa z rodzącą się nową patologią, wynikającą z oświaty seksualnej. Seksuologowie piszą… piszą… ludzie czytają… czytają — a skutek lektury jest taki, że nawet czytelnik nie mający żadnych problemów seksualnych, poczytawszy sobie, myśli — a nuż to do mnie pasuje. Wiemy z własnych doświadczeń, że czytając powieści, niejednokrotnie identyfikujemy się z bohaterem, jeden przypomina nam żonę, a drugi znów sąsiada itd. Angażujemy się w akcję powieści tak osobiście, że przeżywamy sceny z książki, z własną osobą w roli głównej. Jaki tego rezultat? Pewne problemy, a szczególnie dotyczące spraw seksu, które są bardzo delikatne i zróżnicowane, niezwykle łatwo zasugerować sobie, wyobrazić, że się samemu przeżywa takie lub inne trudności. Okazało się, że z upływem czasu, w ostatnim dwudziestoleciu, gdy zaczęły mnożyć się i rozkwitać popularnonaukowe publikacje seksuologiczne w postaci książek, artykułów, prasowych felietonów, odpowiedzi na listy w czasopismach młodzieżowych itp., budzą się także pragnienia, aby żyć lepiej, pełniej, a także osiągać wyższy poziom przeżyć seksual nych. Lektury te cieszyły się wielkim zainteresowaniem wśród czytelników, a szczególnie wśród młodzieży.