Możliwość całkowitego oddzielenia seksu od płodności zmieniła zupełnie układ między mężczyzną i kobietą, a co gorsza — w większości wypadków — wcale nie na korzyść tej ostatniej. Ustawodawstwo szwedzkie, które jedno z pierwszych wprowadziło do zasad wychowania już w wieku przedszkolnym oświatę seksualną, a co za tym idzie i antykoncepcję, zamiast uszczęśliwić społeczeństwo, wpędziło się w niezłe tarapaty. Zbyt wczesne nawiązywanie kontaktów seksualnych jeszcze przed rozwojem uczuciowości (wiek szesnaście—siedemnaście lat) spowodowało całkowite oddzielenie seksu od uczucia i wykształciło odruchy seksualne, nie związane w żadnym sensie z miłością. Gdzieś w toku tego „uszczęśliwiania” zginęła miłość, wiążąca trwale dwoje ludzi, a tym samym osłabły więzi małżeńskie, jak również chęć posiadania dzieci, ponieważ ograniczały one swobodę zmiany partnerów i swobodnego wyżycia się seksualnego. Na pewno nie jest to jedyna przyczyna wyraźnego spadku przyrostu naturalnego w krajach skandynawskich, ale jestem przekonana, że rozluźnienie ścisłych dotąd powiązań między miłością, seksem i macierzyństwem, walnie się do tego przyczyniło. Gdy rozmyślam o tych sprawach, wracają do mnie bardzo naukowe prace i wywody pisane we wszystkich językach o tym, jak to będziemy się mieli dobrze, od kiedy przyjechało do nas „dobre Mzimu” (patrz H. Sienkiewicz) w postaci seksu bez żadnych zobowiązań. Jak zwykle w historii nauki i kultury bywa, wahadło postępu odchyliło się maksymalnie w jedną stronę, obalając przesądy społeczne i światopoglądowe, które zrobiły z kobiety maszynę do rodzenia dzieci. Zapłacono wysoką cenę za ten „postęp” — wylewając po drodze dziecko wraz z kąpielą i gubiąc klucze do miłości.