Bez mała pół wieku temu A. Kinsey (1956 r.) wykazał za pomocą badań ankietowych na wielu tysiącach amerykańskich kobiet, że około 70 procent z nich nie odczuwa orgazmu przy stosunku. W latach pięćdziesiątych zrobiłam podobne, aczkolwiek nie tak masowe badania ankietowe oziębłości u kobiet. Kobiety te miały przeciętnie około trzydziestki, a więc należały do pokolenia wojennego i częściowo przedwojennego. Ankiety wykazały analogiczne wyniki jak u Kinseya. Otóż około 70 procent kobiet nigdy nie odczuwało orgazmu przy współżyciu i nigdy ,,te sprawy” nie wychodziły im tak, jak sądziły, że powinny wychodzić, a często nawet nie uświadamiały sobie tego — po prostu nie było problemu. Z założenia, że „powinny”, wyrosło z upływem lat — w miarę rozwoju oświaty seksualnej — mnóstwo kłopotów. Gdy w sprawach z reguły układających się spontanicznie, powiązanych z przeżyciami nerwowymi, psychicznymi i uczuciowymi między dwojgiem ludzi zaczynamy dyktować, co być powinno, a co nie — popełniamy śmiertelny grzech. Tego rodzaju dyspozycje mogą tylko wywołać jeszcze większe stresy. Czytelnicy dochodzą do wniosku po przeczytaniu książki, że to powinno być! A dlaczego u mnie w takim razie jest inaczej?… Pierwszym kardynalnym błędem popełnianym przez autorów książek popularnonaukowych w dziedzinie seksu, wydawanych w Polsce, były autorytatywne stwierdzenia, że pewne sprawy powinny przebiegać tak, a nie inaczej. Skutkiem takich stwierdzeń były narodziny nowych powikłań seksuologicznych.