A po prostu to — że patrząc na kobietę nie tylko z punktu widzenia psychologii, interesującej się sprawami psychiki i uczuciowości, ale również od strony anatomii, fizjologii i endokrynologii, z łatwością można zauważyć i wykazać, że nie da się postawić znaku równości w sprawach seksu i przeżywania orgazmu między kobietą i mężczyzną. Piszę ,,z łatwością” — ale chyba nie tak całkiem łatwo, bo znalezienie odpowiedzi na to pytanie zajęło mi co najmniej dwadzieścia lat badań, dociekań i zestawień statystycznych. I stąd szacunek dla gigantycznej pracy Kinseya, która otworzyła podwoje współczesnej seksuologii i prześmiewcze uwagi (w cytowanym poprzednio fragmencie książki) na temat pracy pani Hite, która stanowi idealną ilustrację zdania znajdującego się w książce W. I. B. Beweridge’a , ,,że gdy stawiamy naturze głupie pytania, otrzymujemy głupie odpowiedzi”. Patrząc więc na sprawę czysto biologicznie, od strony ciała i praw rządzących zachowaniem gatunku, stawiamy pytanie: czemu służy orgazm?… Jest to przynęta, która wabi samca do samiczki, zachęcając go do kontaktów seksualnych, sprowadzających na świat potomstwo, które gwarantuje zachowanie gatunku. Ponieważ samczyk służy naturze do określonych celów, które często są mu całkiem obojętne, natura obdarzyła go zdolnościami przeżywania orgazmu w każdym kontakcie z samiczką — niezależnie od tego, czy to żona, przypadkowa znajoma, czy nawet prostytutka. On spełnia swoją funkcję zapładniając jajeczko umożliwiając poczęcie nowego życia. I z tego względu przeżywa orgazm zawsze i na tyle intensywnie, żeby przeżycie to zachęcało go do dalszej działalności w tej dziedzinie. Tak więc mężczyzna w wieku rozrodczym nie ma nigdy kłopotów z osiągnięciem orgazmu.