Przez wiele lat, rozwiązując kolejne tajemnice „kuchni seksualnej”, szukałam klucza do fizjologicznych odczuć i przeżyć, sposobu ich wykorzystania tak, aby osiągnąć maksymalną satysfakcję. Pisałam o niezmiernie ważnej roli mężczyzny w rozbudzeniu wrażliwości erotycznej u partnerki. Podawałam również szereg metod, jakimi kobieta może sobie pomóc, współdziałając jako partner, a nie tylko obiekt zabiegów seksualnych mężczyzny. Z upływem czasu mężczyźni zaczęli pytać z niepokojem — czyżby tylko od mężczyzny zależało, czy kobieta jest zimna, czy gorąca? Jak się okazało, kobiety szybko wyciągnęły własne wnioski z literatury seksuologicznej. Wiedziały już teraz, co mężczyzna musi, co powinien, i zaczęły twardo egzekwować te powinności. Ale w zamęcie wojen seksualnych zepchnięto na margines wiedzę o tym, co kobieta powinna robić ze swej strony, o czym powinna wiedzieć rozważając granice możliwości swojej fizjologii, nad czym warto popracować. I tak oświata seksualna nieoczekiwanie wydała niedojrzałe, zatrute owoce. Rozpoczęło się okrutne i bezwzględne „polowanie na orgazm”. Polowanie to rozbijało rodziny, spychało na margines racje dzieci, zrobiło z mężczyzny przyjaciela i obrońcy postać smętnego, słabiut kiego psychicznie, nieomalże impotenta, który jest wszystkiemu winien, bo nie potrafi zadowolić kobiety, a co najważniejsze — zabijało miłość!