Stawianie znaku równości między płcią męską i żeńską jest absurdem, ponieważ równość taka po prostu nie istnieje. U mężczyzny orgazm jest prostą konsekwencją każdego stosunku, u kobiety wchodzą w grę inne układy, inna budowa narządów, inne reakcje neurohormonalne. Niestety, współczesne dziewczęta rzuciły się z zapałem na wzorce kobiety wyzwolonej i starają się we wszystkich dziedzinach stawiać znak równości. W wielu krajach zachodnich skutki takiej polityki dały o sobie znać już dawno. U nas mogą się pojawić w najbliższej przyszłości, a rezultatem stać się może tylko rozpad rodziny. Bardzo popularne, szczególnie wśród kobiet wychowanych na publikacjach seksuologicznych ostatniego dwudziestolecia, jest przekonanie, że powinny przeżywać doznania seksualne identycznie jak mężczyzna — a więc każdy stosunek musi kończyć się orgazmem. Jest to zgoła nieprawdziwe, a przede wszystkim fizjologicznie niemożliwe. Oczywiście, istnieje niemało kobiet, które bez problemu osiągają orgazm przy każdym zbliżeniu, ale dużo więcej przeżywa orgazm co kilka lub kilkanaście stosunków. Nasze babki zakładając, że kontakty seksualne to przyjemność dla mężczyzny, a kobieta winna te sprawy tolerować ze względu na dobro rodziny — starały się wzbogacić swoje życie erotyczne uczuciowością, tkliwością, stosunkiem opiekuńczym do swego mężczyzny, traktując go jak pana i władcę, a równocześnie jak jeszcze jedno dziecko. Nie czuły się rozczarowane i oszukane, gdy stosunek nie sprawiał im fizycznej przyjemności. Dzisiaj, w dobie równouprawnienia i powszechnej oświaty seksualnej, obudziły się zachłanne apetyty, a — co gorsza — pretensje do mężczyzn i próby twardego egzekwowania swoich praw w tej dziedzinie.